Potężne trzęsienie czasoprzestrzeni
Dawno temu w odległej galaktyce doszło do niewyobrażalnie wielkiej katastrofy. Nie chodzi tu jednak o filmowe "Gwiezdne Wojny" i upadek Galaktycznego Imperium, ale o wydarzenia, które naprawdę miały miejsce. Astrofizycy zarejestrowali ślady potężnego kataklizmu, który wstrząsnął – dosłownie – Wszechświatem.
Fale grawitacyjne przez dziesięciolecia były świętym Graalem fizyki teoretycznej – na ich odkrycie czekaliśmy prawie 100 lat. Gdy w 1915 roku Albert Einstein ogłosił swoją teorię względności, przyjął, że siła grawitacji wynika z zakrzywienia czasoprzestrzeni, zniekształcanej przez masę, a zniekształcenia te, nazywane zmarszczkami czasoprzestrzeni, mogą poruszać się z prędkością światła.
Problem
polegał na tym, że do teorii Einsteina brakowało dowodów. Były pośrednie
przesłanki wskazujące, że genialny fizyk ma rację – wskazywało na to nagrodzone
Noblem odkrycie z 1974 roku, kiedy to Russell Hulse i Joseph Taylor odkryli
układ składający się z pulsara, wirującego wokół innej gwiazdy. Teoria
Einsteina zakładała, że wysyłający fale grawitacyjne układ powinien tracić
energię, czego potwierdzeniem było odkrycie, że orbita pulsara zacieśnia się o
3,5 metra rocznie.
Problem polegał na tym, że – choć było to zgodne z teorią względności – wciąż brakowało mierzalnego i bezpośredniego potwierdzenia istnienia fal grawitacyjnych, a nie tylko domniemanych efektów ich oddziaływania.
Wszystko zmieniło się, gdy 14
września 2015 roku fale grawitacyjne zostały zarejestrowane przez dwa detektory
LIGO w Waszyngtonie i Luizjanie. To dwa wielokilometrowe tunele ułożone w
kształt litery L, w których znajduje się dużo "niczego" – rury z
(prawie) próżnią, w których odbijana jest wiązka lasera, ulegająca zniekształceniom
w przypadku przejścia fali grawitacyjnej, co można wykryć, porównując wiązki z
obu ramion detektora. Dzięki nim jesteśmy w stanie wykrywać i dokonywać
pomiarów niewyobrażalnie małych odkształceń, miliardy razy mniejszych od jądra
atomu.
Zebrane przez detektory dane, będące wynikiem zderzenia dwóch czarnych dziur były następnie miesiącami analizowane przez setki naukowców, w tym również Polaków skupionych w zespole badawczym Polgraw. Ich badania ostatecznie potwierdziły: fale grawitacyjne istnieją i możemy je zarejestrować.
Ponieważ detektory znajdują się tysiące kilometrów od siebie to opóźnienie, z jakim odebrały sygnał pozwala na obliczenie obszaru Wszechświata, będącego jego źródłem. Według obliczeń badaczy źródłem sygnału była kolizja dwóch czarnych dziur o masie 31 i 25 razy większej od Słońca. Nowopowstała czarna dziura ma masę około 53 mas Słońca, a zatem, jeśli dobrze policzymy, to rachunek się nam nie zgodzi. Bez obaw, fizyka to nie pieniądze z OFE – tu nic nie ginie. Jak podaje Polgraw:
W czasie zlewania się czarnych dziur około 3 masy Słońca zostały zamienione w energię wypromieniowanych fal grawitacyjnych.
Właśnie te
fale zostały, po 1,8 mld (to nie błąd – chodzi o prawie dwa miliardy lat) od
kolizji odebrane na Ziemi. Warto zauważyć, że te 3 masy Słońca oznaczają ilość
uwolnionej energii, przekraczającą zdolności wyobrażenia większości z nas. Dość
wspomnieć, że – jak obrazowo porównał Piotr Cieśliński z Wyborczej –
najpotężniejsza eksplozja wywołana ręką człowieka, czyli eksplozja
50-megatonowej Car Bomby, odpowiada zamianie w energię zaledwie ok. 3 kg masy.
Dzięki
falom grawitacyjnym astrofizycy otrzymali nowe narzędzie, które sprawdzi się
tam, gdzie nie potrafimy zajrzeć, bazując na obserwacji światła. Badając fale
grawitacyjne, jesteśmy w stanie dotrzeć z różnymi pomiarami do bardzo odległych obszarów, które dotychczas pozostawały poza naszym
zasięgiem.
Opracował Rafał Nieściór (źródło tech.wp.pl)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz