Cicha noc w ziemiańskim dworze ...
O tym, jak nasi dziadkowie spędzali czas
Bożego Narodzenia.
Dziś święta Bożego Narodzenia kojarzą się z gorączką przedświątecznych zakupów, osłuchanymi radiowymi hitami i Kevinem, który co roku zostaje sam w domu. Jednak w gronie tych komercyjnych zwyczajów znajdziemy także całą masę tradycji, bez których nie potrafimy sobie wyobrazić tego szczególnego czasu.
100 lat temu polska Wigilia jako święto religijne i mocno zakorzenione w rodzinach od pokoleń, musiała być wyciszona, spokojna, pełna refleksji.
Te właśnie zwyczaje przetrwały między innymi dzięki ostoi polskiej kultury, jaką był ziemiański dworek. Burzliwe losy naszego kraju nigdy nie zachwiały jego stabilnością. Czas w nim zdawał się płynąć swoim nieprzerwanym rytmem, a okres świąteczny był celebrowany w szczególny sposób. I wcale nie aż tak różny od wielu naszych dzisiejszych zwyczajów.
Stefan Maria Tyszkiewicz (ur. 1894), syna hrabiego Władysława, tak wspomina:
„W kątach prostokątnej sali jadalnej stały ogromne słupy uwite z suchych zbóż, pamiątka po ostatnim jesiennym urodzaju, nadzieja na płodny następujący rok. Lubiliśmy z rodzeństwem zawieszać na nich przyczepione do jedwabnych wstążeczek małe czerwone jabłuszka, rajskimi zwane. O zmierzchu cichaczem wymykaliśmy się z pałacu do stajni, żeby posłuchać, o czym mówią nasze ukochane zwierzęta – konie, którym dawaliśmy resztki opłatków zebrane ze świątecznego stołu. W salonie stała Piękna Pani – choinka ustrojona w iskrzące barwami kule przywiezione przez naszych Rodziców z Niemiec, pod którą już czekały na nas prezenty wręczane przez Tatę.
Stół na 12 osób był u nas zawsze przykryty śnieżnobiałym obrusem, ale tego wieczoru także bogato przybrany gałązkami świerkowymi. To była inna wieczerza niż zwykle, bo potrawy, zwykle po kolei podawane przez naszych służących, już na stole stały. Ale to nie znaczy, że można było najadać się do woli. Trzeba było trzymać się dobrych zasad savoir-vivre, no i żeby następnego dnia brzuchy nie bolały. Lokaj Franek, w czarnym fraczku i w białych rękawiczkach, majstrował tylko przy zupach. Zawsze były wedle życzenia minimum dwie. Najczęściej migdałowa i grzybowa, choć kiedy byliśmy tylko we własnym gronie, mogła być nasza tradycyjna niedzielna zupa, rakowa. Jadaliśmy karpia po żydowsku i w galarecie (z warzywami), okonie serwowane z siekanym jajkiem (zdaje się, że danie zapożyczone z Zatrocza), kulebiaka z rybą i cebulą, słodkawe kulki typu pączków z nadzieniem z kapusty, uszka grzybowe, makowiec z kandyzowaną pomarańczową skórką, strudla z suszonymi śliwkami, marcepanowe figurki, leguminy. U nas w Landwarowie, mimo że byliśmy posądzani o »prostactwo«, najważniejszy był… śledź. Także w czasach przedwojennych i powojennych, kiedy znaleźliśmy się na emigracji. Normalnie była to potrawa biednych rodzin, ale do naszego domu weszła poprzez zażyłe kontakty z Petersburgiem. I już nigdy nie wyszła”.
Pora świątecznych przygotowań we dworze bardzo często rozpoczynała się już w listopadzie. Jednak to wraz z nastaniem pierwszej niedzieli adwentowej “ustawały huczne zabawy, bale, wielkie przyjęcia, śluby”, a w ich miejsce pojawiał się post i poranne roraty. Dzieci spędzały dni na wykonaniu choinkowych ozdób, a panie domu planowaniu, zakupach oraz zarządzaniu świątecznymi przygotowaniami. Do ustalenia była cała masa rzeczy od wigilijnego menu, przez przygotowanie prezentów, po przyjęcie gości, którzy tradycyjnie zjeżdżali się na czas świąteczny do ziemiańskich siedzib.
Jednym z obowiązkowych punktów tych przygotowań był wyjazd do miasta na bożonarodzeniowe zakupy. Na listach sprawunków znajdowały się prezenty dla dzieci i rodziny oraz osób pracujących we dworze. W okresie świątecznym nie zapominano o nikim. Dziękując za pracę, właściciele ziemskich majątków obdarowywali wszystkich zaangażowanych w ich prowadzenie. Wśród podarunków znajdowały się między innymi “bakalie i elementy przyodziewku: szaliki, rękawiczki, koszule, czy też materiał na suknie”.
Jednak nie tylko prezenty kupowano w mieście. Przywożono z niego również słodycze, owoce oraz bakalie dla dworu, jak i bożonarodzeniowe ozdoby, w tym anielskie włosy czy bombki, zwane wtedy srebrnymi kulami.
Ozdabianie choinki do dziś stanowi jedną z ważniejszych świątecznych tradycji.
Zwyczaj strojenia choinki przywędrował do nas zza naszej zachodniej granicy w XIX wieku i bardzo szybko zadomowił się pod szlacheckimi dachami. Drzewka zdobiono przede wszystkim jadalnymi ornamentami, takimi jak jabłka, pierniki, złocone orzechy, chlebek świętojański czy czekoladowe i marcepanowe smakołyki. Wszystko to uzupełniano o łańcuchy oraz drobne ozdoby, ręcznie wykonane przez dzieci przy nadzorze niań czy guwernantek.
Na choinkach można było również znaleźć kupne dekoracje, jednak już w nie tak dużej ilości. Bombki, bo o nich mowa, początkowo sprowadzano z zagranicy, głównie z Niemiec. I to doprowadziło do ich bojkotu po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku, kiedy to nastała moda na patriotyczne ozdoby polskiej produkcji.
Sama choinka pojawiała się we dworze na dzień przed lub w wigilijny poranek. Wysoka, rozłożysta i pięknie pachnąca stawała w salonie. Pod swoimi gałęziami skrywała podarunki od Aniołka, Gwiazdora bądź św. Mikołaja, którzy, zależnie od regionu, odwiedzali szlacheckie domy. Przystrojone drzewka chowano skrzętnie pod kluczem przed najmłodszymi mieszkańcami. Ich piękno i skrywane prezenty mogli zobaczyć dopiero po wigilijnej kolacji.
Choć obyczaj choinki nie jest tradycją rodzimą dla naszego kraju, to rozpoczęcie wigilijnej kolacji od przełamania się opłatkiem, już tak.
Jest to nawiązująca do kultywowanego w pierwszych wiekach chrześcijaństwa zwyczaju zabierania do domu pobłogosławionego po mszy chleba (tzw. eulogia) dla tych, którzy nie mogli uczestniczyć w nabożeństwie.
Chleb ten z czasem przekształcił się w opłatek, który na przełomie XVIII i XIX wieku zaczął pojawiać się na wigilijnych stołach w szlacheckich dworkach.
Wypiekane na parafiach oraz w klasztorach, były roznoszone w tygodniu poprzedzającym Wigilię przez kościelnego lub organistę i występowały w różnych kolorach. Biały najczęściej gościł na świątecznych stołach, za to kolorowymi opłatkami częstowano zwierzęta w noc poprzedzającą Boże Narodzenie.
W Galicji zwyczajowo dawano bydłu opłatek żółty, wierząc, że tak ugoszczone krowy będą dawać żółte, czyli tłuste, mleko, dla koni zaś przeznaczony był opłatek czerwony, chroniący je przed zołzami. Pies dostawał opłatek z ziarnem pieprzu, dzięki czemu miał być groźnym i czujnym stróżem gospodarstwa.
Z opłatków tworzono również misterne ozdoby nazywane światami. Posiadały one geometryczne kształty, które uzyskiwano z łączenia wcześniej wyciętych elementów śliną i wieszaniu ich na lnianych nitkach.
Większość wigilijnych potraw charakterystycznych dla ziemiańskiego dworku przygotowujemy do dziś
Z okresem Bożego Narodzenia wiązały się również zwyczaje mające zapewnić pomyślność w nadchodzącym roku. „Na specyficzny charakter Wigilii miały wpływ dawne obyczaje słowiańskie, takie jak kult zmarłych przodków czy magia płodności”.
Wierzenia świąteczne znajdowały swoich wyznawców zarówno w chłopskiej chacie, jak i pańskim dworze. Wierzono na przykład, że dziewczyna, która tarła mak na wigilijną kolację w trakcie nadchodzącego roku wyjdzie za mąż. Inne dotyczyły wigilijnych potraw, których skosztowanie miało gwarantować szczęście i powodzenie..
Gdy panie i służba spędzały dzień na szykowaniu wieczornej kolacji, panowie decydowali się zwykle na wymknięcie z domu i udanie na polowanie. Zwyczaj ten był związany z kolejnym przekonaniem, “że jeśli myśliwy upoluje coś w Wigilię, to w ciągu roku również nie będzie wracał z polowania z pustymi rękami”.
Jednak najpopularniejszym wierzeniem, utrzymującym się po dziś dzień, jest powiedzenie “jak w Wigilię, tak cały rok.” Z tego też powodu dzień ten rozpoczynano wcześnie i spędzano pracowicie w dobrej atmosferze, aby zagwarantować sobie brak kłótni oraz lenistwa w trakcie nadchodzących dwunastu miesięcy.
Gdy służba czyniła ostatnie przygotowania do kolacji, strojąc jadalnię i pilnując, by wszystkie potrawy były przygotowane na czas, mieszkańcy dworu przebierali się w odświętne stroje i wypatrywali pierwszej gwiazdki . Wraz z jej pojawieniem się cała rodzina oraz zaproszeni goście zasiadali do stołu, pod którego obrusem chowano sianko mające duży wpływ na stabilność naczyń oraz wywrotność kieliszków.
Po przełamaniu się opłatkiem, można było rozpocząć kolację. W postnym wigilijnym menu karp nie grał pierwszych skrzypiec. Przeważały za to ryby z lokalnych jezior, jak sandacze, liny czy szczupaki.
W przykładowych wigilijnym menu znajdziemy takie potrawy, jak:
Barszcz z uszkami
Zupa migdałowa
Paszteciki z ikry i mleczka na muszelkach
Szczupak z chrzanem
Lin smażony
Kapusta z grzybami
Łamańce z makiem
Czy:
Zupa rybna
Karp na szaro
Lin smażony z chrzanem
Kompot ze śliwek suszonych
Budyń migdałowy
Kutia
Gdy posiłek dobiegał końca, całe towarzystwo przenosiło się do zamkniętego wcześniej na klucz salonu. Tam przy radosnych okrzykach dzieci i aromacie parzonej kawy oraz herbaty serwowanych z ciastem, wręczano prezenty, śpiewano kolędy i wspólnie wyczekiwano wyjazdu na pasterkę.
Nie była to jednak spokojna podróż saniami, a szaleńczy wyścig między gospodarzami. Według tradycji ten, kto jako pierwszy przekroczył próg świątyni, nadchodzący rok miał spędzić w dostatku i urodzaju.
Kolejne dni aż do sylwestrowej nocy i święta Trzech Króli, wypełniały świąteczne wizyty, zabawy oraz kolędowanie. Po dworach, jak i chałupach wędrowali kolędnicy z żywą szopką, odgrywający biblijne sceny w zamian za drobne podarki. Urządzano również kuligi, którymi jeżdżono od dworu do dworu, biesiadując i pustosząc ziemiańskie spiżarnie.
Okres świąteczny w naturalny sposób przechodził w karnawał, którego atrakcje wypełniały długie, zimowe noce. I tak upływał czas w oczekiwaniu na nadejście wiosny, a wraz z nią rozpoczęcie kolejnego sezonu upraw.
Bibliografia:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz